Wybory po brazylijsku

Mam wspaniałych przyjaciół w Brazylii. I choć u obojga w mniejszym lub większym stopniu płynie nasza polska krew, to ich stosunek do wyborów samorządowych czy parlamentarnych jest paralelny do ilości słońca w ich i naszym kraju.

Wybory to dla nich krótka kalkulacja, czy ich standard życia dzięki zmianom może ulec zmianie na lepsze, czy też może być im gorzej. Nie zajmują się układami, koalicjami, kolesiostwem i korupcyjnymi układami. Nie tracą na to cennego czasu, który mogą spożytkować choćby na odpoczynek, pomoc potrzebującym czy wygrzewanie się w cudownym słońcu.

Dla mnie Brazylia jest jednym z niewielu krajów Ameryki Południowej, w którym pracującym, mądrym ludziom żyje się jak w raju. Układ geograficzny, cudowna flora i fauna dają boski obraz tak różny od życia w cywilizacji XXI wieku. Nikt się nigdzie nie śpieszy, wszyscy są uśmiechnięci i zadowoleni. Inny, ale mimo wszystko nieco podobny obraz widziałam jeszcze jedynie na Kubie. Choć tam nie mogłam opędzić się od myśli, że szczęście ludzi tańczących na ulicy i żywiących się pysznymi owocami leżącymi prawie na ulicy jest okupione uciskiem i zmorą reżimu ich dyktatora. Świadczą o tym choćby pontony z uciekającymi Kubańczykami, którzy zmierzają do lepszego, ich zdaniem, świata oddalonego o 60 km – cudownej Florydy. A co ich tam czeka, jeśli suchą nogą wejdą na ląd? Pucowanie amerykańskich kątów i ubikacji – czyli wolność i swoboda z dala od Castro. Czy wtedy myślą, że wreszcie nikt już nigdy i w żadnym momencie nie da im odczuć, że w tym kraju polityka rządzi? Nie wiem, ale myślę, że tęsknią za potarganą biedną koszuliną na kubańskim lądzie choćby z głosem dyktatora płynącym godzinami z radia. Ale to wszystko zależy, co komu potrzeba do szczęścia.

Nawet w Wenezueli, która tak bardzo różni się od wymienionych przeze mnie wcześniej państw, tak na co dzień człowiek ma „gdzieś” politykę. I tak po głębszym zastanowieniu i połączeniu wielu faktów stwierdzam z pełną stanowczością i przekonaniem, że winę za taki stan w naszym kraju ponosi słońce, a raczej jego brak. Muzyka łagodzi obyczaje – i owszem, ale też gorące promienie słońca, które dają energię do życia, a nie politycznego mielenia, łajdactw i hipokryzji. Gdy się z boku przyglądam tym wszystkim kampanijnym brudom, obietnicom, a potem koalicjom, to jestem przekonana, że moje postanowienie bycia bardzo, ale to bardzo z dala od polityki jest jednym z mądrzejszych życiowych wyborów. Słońca, kwiatów i ciepłego morza – wołają moja dusza i ciało.

Na czole każdego z polityków składam gorący i promienny pocałunek. Może ich zarażę swoim obrzydzeniem do polityki.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *