HR

Jakże rozwija się ten nasz świat. Ile nowości i atrakcji czeka na nas każdego dnia, jakież to fenomenalne usprawnienia są płodem wysiłku umysłowego tęgich głów. Polska nie chce zostawać w tyle i z wielkim zapałem, godnym lepszej sprawy, przeszczepia na swój grunt koncepcje, plany, metody itp. Np. w gospodarce, zarówno w skali makro, jak i mikro, na poziomie pojedynczych firm.

Każde przedsiębiorstwo musi się rozwijać, stawać konkurencyjne, by nie wypaść z brutalnej rynkowej gry. Dziesiątki teoretycznych opracowań spieszą tu z pomocą i radzą prezesom i szefom (przepraszam – menedżerom, wszak idziemy z postępem i nowoczesnością), co robić, by było jeszcze lepiej niż jest. Kapitałem każdej firmy są przede wszystkim ludzie, od jakiegoś czasu określani w koncepcjach teoretycznych i przez doradców mianem HR, czyli Human Resources, co po naszemu znaczy, ni mniej, ni więcej, a zasoby ludzkie. Tak, właśnie, zasoby ludzkie. Już nie załoga, pracownicy, zespół, kadra itp., tylko zasoby. Jak skrzynki w magazynie, palety na półkach, gwoździe w pudełkach, paliwo w cysternach. Przedmioty, które można dowolnie przesuwać, przestawiać, ustawiać. Do jak najbardziej efektywnego przesuwania służą teorie funkcjonujące pod wspólną nazwą „zarządzanie zasobami ludzkimi” (cudowny eufemizm, usprawiedliwiający np. masowe zwolnienia czy obniżkę płac. Drugim jest „racjonalizacja kosztów”). Najogólniej rzecz ujmując, pracowników wrzuca się do wspólnego wora i robi z nimi to, co dany plan zaleca zrobić. By oczywiście wszystkim w firmie żyło się lepiej. Wszystkim członkom zarządu, rzecz jasna.

Mój dobry znajomy swego czasu uczestniczył jako dziennikarz w trzydniowej konferencji poświęconej owemu specyficznemu zarządzaniu. Zebrani szefowie firm debatowali godzinami i słuchali prelekcji o tym, co robić z… no właśnie. Przez trzy dni rozmów w oparach kawy rozpuszczalnej, papierosów i mądrych zdań ani razu nie padły słowa „człowiek”, „ludzie”, „pracownicy”. Tak, jakby tematem konferencji były towary albo surowce. I nikt nie wstał i nie powiedział na przykład: „Drodzy Państwo, opamiętajmy się. Mówimy o żywych ludziach, z których każdy jest inny, każdy jest cenny dla naszych firm.” Ale po co? Zasoby ludzkie zawsze można wymienić na nowsze.

Od dobrych kilku tygodni jestem świadkiem niezrozumiałej dla mnie dehumanizacji pewnej firmy. Firma postanowiła się zrestrukturyzować. Zatrudniła doradców, których zadaniem jest wskazanie oszczędności m.in. na polu HR. Panowie w nienagannie skrojonych garniturach, z laptopami, nie mając tak na dobrą sprawę pojęcia o historii i relacjach panujących w danym zakładzie, przedstawili zarządowi szereg kolorowych wykresów i tabelek. Nie będę wchodził w szczegóły. Dość powiedzieć, że w toku wdrażania tych bezcennych rad (a w każdym razie dość kosztownych, bo teoretycy biorą spore pieniądze, choć odpowiedzialność już niekoniecznie) atmosfera w firmie, dotąd rewelacyjna, wręcz rodzinna, kapitalnie motywująca do wytężonej pracy, siadła. Niektórzy z pracowników, diabelnie wykształconych, znakomitych fachowców (branża firmy jest specyficzna i oryginalna), myślą o porzuceniu posad i przeniesieniu się w bardziej przyjazne miejsce zatrudnienia. Zostali potraktowani przez specjalistów od HR jak masa jednolitego mięsa. Bo tak wskazują wykresy w laptopie i tak każe „nowoczesne zarządzanie”. Cholernie to smutne i frustrujące…

Pojawiają się już w gospodarce odwrotne koncepcje, nakazujące traktować załogę jak ludzi, istoty czujące i zindywidualizowane (czy to nie trąci groteską – by dojść do takich wniosków, potrzeba specjalnych opracowań?). Bo to ludzie mają być tym największym i bezcennym kapitałem każdego przedsiębiorstwa. Osobiście uważam, na podstawie obserwacji i lektur pism branżowych, że bez względu na głoszone hasła, dla zdecydowanej większości kierownictw firm najważniejsze były, są i będą pieniądze. A ludzie tylko zasobem.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *