Face to face
Na mojej tablicy na społecznościowym portalu Facebook napisałam, że upraszam wszystkich, którzy chcą się stać ważnymi i tkwić w polityce, aby przestali mnie nękać swoimi zaproszeniami.
Przynajmniej niech dadzą mi spokój do wyborów, bo polityka, i to na takim poziomie, kompletnie mnie nie kręci. Są to ludzie, których widuję w naszym mieście praktycznie każdego dnia, dlatego nie widzę potrzeby jeszcze prowadzenia dialogu w Internecie. Zresztą, nie chodzi tu o rozmowy, ale o chęć pokazania się, przypodobania i zaistnienia jako cudowny kandydat do naszej polityki.
Politycy i ci, którzy marzą o tej „fantastycznej przygodzie” to nie jedyni, którzy każdego dnia zniechęcają mnie do posiadania takowego miejsca na portalu. Nie pojmuję komu potrzebna jest kolekcja zdjęć ludzi, z którymi widujemy się każdego dnia, ciotek, wujków, z którymi często nawet przy okazji urodzin nie mamy o czym rozmawiać. Pytam – po co? Pytam też: a jakim ty jesteś moim znajomym, jeśli nie masz czasu do mnie po prostu zadzwonić i pogadać? Moje miejsce na portalu podyktowane jest utrzymywaniem kontaktu z zagranicznymi znajomymi, szybkiego kontaktu z kumpelkami i kumplami zza oceanu czy choćby znajomym fotografem, który przysyła mi ciekawe linki do internetowych stron ze świetnymi fotkami ze świata.
Kilka dni temu oglądałam świetny film o młodym geniuszu, który wymyślił ten portal. Oprócz swego geniuszu, nosił ciężar kompleksów, a zranione męskie ego leczył próbą niszczenia dziewczyny poprzez sieć. Był żałosny, ale miał wielki umysł, na którym zarobił fortunę. Brakowało mu odwagi, by załatwić sprawę face to face, bo był maluczkim karaluchem chowającym się w promieniach słońca, a atakującym po kryjomu w ciemności.
I jak tak głębiej się zastanowić, to wielu ludzi poprzez Facebook też knuje różne podstępne intrygi i załatwia własne interesy. A nie lepiej umówić się na kawkę, pogadać jak człowiek z człowiekiem i nie kryć się za ekranem komputera. Trudniej? Zapewne. Ale zapewniam – warto.