Wałbrzyszanin w ruchu oporu we Francji

swierkosz

swierkoszJedną z nielicznych osób w naszym kraju i jedyną mieszkająca teraz w Wałbrzychu, która może nam opowiedzieć o osobistym udziale w walkach o wyzwolenie Francji jest Jan Świerkosz. Pan Jan skończył w tym roku 90 lat. Jest reprezentantem blisko 20-tysięcznej grupy reemigrantów z Francji, wykwalifikowanych górników, którzy przyjechali po wojnie wraz z rodzinami do Wałbrzycha. W latach wojny był dowódcą oddziału we francuskiej partyzantce, uczestnikiem akcji dywersyjno-sabotażowych. Był więziony w cytadeli Arras i obozie koncentracyjnym, walczył w Ardenach.

 

Jedną z nielicznych osób w naszym kraju i jedyną mieszkająca teraz w Wałbrzychu, która może nam opowiedzieć o osobistym udziale w walkach o wyzwolenie Francji jest Jan Świerkosz. Pan Jan skończył w tym roku 90 lat. Jest reprezentantem blisko 20-tysięcznej grupy reemigrantów z Francji, wykwalifikowanych górników, którzy przyjechali po wojnie wraz z rodzinami do Wałbrzycha. W latach wojny był dowódcą oddziału we francuskiej partyzantce, uczestnikiem akcji dywersyjno-sabotażowych. Był więziony w cytadeli Arras i obozie koncentracyjnym, walczył w Ardenach.swierkosz

Choć jest człowiekiem wiekowym, wcale na swoje lata nie wygląda. Zdrowie mu dopisuje i ma dobrą pamięć.

– Czy to warto wracać do tamtych czasów? – zawiesza głos w rozmowie. – Nie było łatwo. Niemcy zachowywali się okrutnie wszędzie – nawet wnukom, gdy opowiadam, jak było – trudno uwierzyć w to zło, jakie widziałem i bestialstwo, jakie mnie dosięgło.

Jan Świerkosz jest kawalerem wielu odznaczeń, w tym przyznanego w 22 grudnia 1947 roku decyzją ministra obrony Republiki Francuskiej Krzyża Wojny ze „Srebrną Gwiazdą”, który otrzymał za aktywny udział w walce zbrojnej z okupantem hitlerowskim oraz la France Libre – odznaczenia ustanowionego przez generała Charlesa de Gaulle a. Jego udział w walkach na terenie Francji – został odnotowany w kilku książkach, w tym w publikacji zatytułowanej „Milcząca wyrzutnia” Krystyny Kozłowskiej, w której obok jego relacji o tym, co przeżył w cytadeli i obozie koncentracyjnym, zamieszczony został również nakreślony przez niego plan cytadeli.

– Urodziłem się w 1922 roku w powiecie chrzanowskim – rozpoczyna swoją opowieść. – Mój ojciec był wojskowym. Brał udział w I wojnie światowej w armii austriackiej. Był więźniem Sybiru. Udało mu się szczęśliwie powrócić. Do Francji, gdzie była praca dla Polaków w kopalniach węgla pojechaliśmy, jak miałem 3 lata: ojciec, matka, ja i dwie siostry. Miałem dwóch starszych braci, ale oni zginęli podczas I wojny światowej, jak ojciec był na tym Sybirze. 25 października 1925 roku wyjechaliśmy do Francji, a ja w 1947 roku tego samego dnia 25 października przywiozłem do Polski z powrotem moją mamę i siostrę – wspomina. Ojciec już z nami nie wrócił. Tam zmarł i tam został pochowany. Ten październik – taka zbieżność dat – zawiesza głos. – W tym roku mija też równo 70 lat od mojego aresztowania i mojego wywiezienia do Cytadeli w Arras, a potem jeszcze do hitlerowskiego więzienia w Cuincy.

W legitymacji ministerstwa kombatantów przygotowanej we Francji zaznaczona została cała wojenna droga Jan Świerkosza. Czytamy w niej, że od września 1940 roku do sierpnia 1942 był w Ruchu Oporu Francji w tajnej formacji Wolni Strzelcy i Partyzanci – oddziały specjalne. Od sierpnia 1942 doku do lipca 1943 w Cytadeli Arras i hitlerowskim więzieniu w Cuincy, a od lipca 1943 roku do września 1943 w obozie koncentracyjnym Vatten-Eperleques, skąd udało mu się uciec z kolegami.

Jan Świerkosz pracę w kopalni rozpoczynał, gdy miał zaledwie 14 lat. Kiedy skończył 18 lat, dokładnie w dniu urodzin sztygar przydzielił mu jego osobisty sprzęt górniczy.

– W czerwcu 1942 usłyszeliśmy apel generała de Gaulle’a do narodu francuskiego o wszczęcie walki o wyzwolenie Francji. Odpowiedziałem na to i zgodnie z tym apelem wstąpiłem w szeregi Wolnych Strzelców i Partyzantów. To było, co oczywiste działanie w pełnej konspiracji. Tworzyliśmy tajne trójki, a z nich oddziały do specjalnych zadań. Francja była okupowana. Aby utrudniać życie Niemcom, organizowaliśmy liczne sabotaże. Po jednej z naszych akcji starliśmy się z Niemcami. Było kilka ofiar po ich stronie i Niemcy zaczęli nas mocno tropić. Okrążyli kolonię górniczą, gdzie mieszkaliśmy. A przecież musieliśmy pracować. W Wielkanoc 1942 roku rozpoczęli aresztowania na wielką skalę i wielomiesięczne przesłuchiwania. Mnie zabrano z domu w sierpniu. Niemcy rozpracowali całą naszą siatkę. Jak mnie aresztowano i dowieziono na komisariat – to tam już zastałem 14 chłopaków z mojego oddziału, którymi dowodziłem. Zgarnęli ich wcześniej w nocy przede mną. Zarządzono konfrontację, ale milczeliśmy. Trwaliśmy przy tym, że się nie znamy i nic nas nie łączy. To były ciężkie przesłuchania. Wszystkich nas bito. Podczas tych przesłuchań zrywano mi paznokcie… Jednego dnia było nawet tak, że gdy mijaliśmy się w korytarzu z kolegą, byliśmy tak straszliwie pobici, że nie mogliśmy się rozpoznać i z przerażeniem patrzyliśmy na siebie! W końcu z tego aresztu zostaliśmy wszyscy odesłani do Cytadeli w Arras, a po kilku miesiącach do obozu.

W obozie w Vatten-Eperleques, do którego trafiłem z Arras, zabierano nas co jakiś czas na budowę pobliskiej bazy dla wyrzutni rakietowych. Ja oczywiście nie wiedziałem jeszcze wtedy, co to miało być, ale po wojnie dowiedziałem się, że Niemcy przygotowywali te wyrzutnie dla ich rakiet V1 i V2, nad którymi tak usilnie pracowali podczas wojny. Liczyli ze stamtąd dosięgną Nowego Jorku. Jeśli Anglicy i Amerykanie by tego miejsca nie namierzyli i nie zniszczyli – plany Hitlera mogłyby się ziścić i miałby wygraną w tej wojnie w kieszeni. Przeżyłem trzy bombardowania tego miejsca, gdzie powstawały te wyrzutnie. Za pierwszym razem patrzyłem na to z naszego obozu – opowiada dalej Jan Świerkosz. – Drugie bombardowanie było pod koniec sierpnia 1942. Widziałem, jak w powietrze leciały betoniarki, a nawet wagony. Tak potężny to był nalot. Były wielkie zniszczenia, ale też i straszliwe ludzie żniwo, bo zginęło w tym bombardowaniu przeszło 500 ludzi. Trzecie bombardowanie nastąpiło akurat w tym czasie, jak zostałem w obozie, bo zgłosiłem się na rewir. Było nas takich kilku. Kazano nam stać długo na placu i jak podchodzili do nas strażnicy to już myślałem, że idą nas rozstrzelać, ale tak się nie stało. Bo to byli ludzie z organizacji Todta i zabrali nas do kopania rowów przy blokach esesmańskich. Zrobiono krótką przerwę i odesłano nas do obozu. I wtedy rozpoczął się ten trzeci nalot. Niemcy się rozproszyli. Ja z kolegami wykorzystaliśmy ten moment i pobiegliśmy zabrać jakieś cywilne ubrania. I tak udało nam się zbiec z tego obozu. W drodze udawaliśmy, że jesteśmy uciekinierami z przymusowych robót. W końcu dotarłem do miasta, gdzie działał ruch oporu i skąd przerzucono nas w Ardeny. Tam w partyzantce walczyłem do końca wojny, czyli do wyzwolenia tego rejonu Francji przez Amerykanów!

Po latach swój powrót z Francji w tej ogromnej masie repatriantów do Wałbrzycha – skomentował krótko: – Myśleliśmy, że Polska będzie inna, niż nie okazało. Przyjechałem do Wałbrzycha do pracy na węglu. Pracowałem w kopalni „Thorez” na oddziale IV. Byłem rębaczem. Przez lata zajmowałem się prowadzeniem związku kombatanckiego – organizacji wówczas szczebla wojewódzkiego w Wałbrzychu.

Na stole obok albumów pojawia się Złota odznaka „Zasłużonego dla Związku Kombatantów i Byłych Więźniów Politycznych RP”.

– To wyróżnienie jest dla mnie tak samo ważne i równie mocno mnie ucieszyło jak to przyznane za walkę – dodaje.

Fot. Ryszard Wyszyński

1 thought on “Wałbrzyszanin w ruchu oporu we Francji

  1. Poznałem Jana Świerkosza w 1976 roku, kiedy by sekretarzem WK FJN w Wałbrzychu. Przez rok byłem jego prawa ręką, jako kierownik Biura Organizacyjnego ( w sumie w WK FJN było nas trzech plus sekretarka). Wówczas trochę się zbliżyliśmy do siebie (częste wspólne wyjazdy służbowe w teren). Opowiadał mi wtedy o sobie i stąd wiem, że do Wałbrzycha przyjechał wraz z grupą górników-komunistów, wśród których był Edward Girek. Gierek po kilku miesiącach wyjechał do Katowic. Później Jan Świerkosz był szefem wałbrzyskiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, albo jakimś ważnym szefem wydziału. Albo zastępcą szefa UBP. PO 1954 roku wrócił na kopalnię. Oprócz sekretarzowania w WK FJN był jednocześnie przewodniczącym woj. zarządu ZBWiD w Wałbrzychu (lata 70-te i 80-te)

Pozostaw odpowiedź Janusz Bartkiewicz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *