„Utrata wzroku to nie koniec świata”

Wiele razy podczas sesji wskazywałem skrzyżowanie chociażby na placu Grunwaldzkim. To jest najgorsze skrzyżowanie w Świdnicy mimo, że poprawiane wielokrotnie. Nawet osoby, które trochę widzą, gubią  się na tym skrzyżowaniu – mówi Marian Kusaj, prezes świdnickiego koła Polskiego Związku Niewidomych. Koła, które w tym tygodniu obchodzić będzie 55. rocznicę istnienia.

Zbliżamy się do pięknego dnia, pięknego dla Was, bo będziemy świętować kolejną rocznicę powstania waszego związku.

Naszego koła w Świdnicy, a konkretnie 55. rocznicę. Związek w skali kraju powstał trochę wcześniej. W 1951 roku na podwalinach wcześniejszego Związku Niewidomych Pracowników RP i istniejącego jeszcze przed wojną Związku Ociemniałych Żołnierzy. Z tych dwóch organizacji powstał Polski Związek Niewidomych. Oczywiście w krótkim czasie powstały okręgi, a z tych dopiero zaczęto organizować koło. Na terenie naszego powiatu powstało w czerwcu 1965 roku.

Czyli macie już 55 lat. Nie będę pytał jak to było kiedyś, chyba przeskoczymy do dzisiaj…

Trudno jest mówić tylko o „dziś”. Nie byłoby pięknego „dziś”, bez wcześniejszego czasu, kiedy ten związek powstawał i kiedy się wykłuwał, gdy było ciężko. Dziś na terenie powiatu świdnickiego są trzy koła, wcześniej było tylko jedno. O ile dobrze pamiętam, zebrało się 36 osób i wtedy to koło powołano. Dzięki miejscowym władzom w krótkim czasie udało się uzyskać lokal na Niepodległości 4 w piwnicy. Byle jaki, ale był – własny lokal.

Koło powstało z potrzeby serca czy konieczności?

Była raczej potrzeba serca. W Świdnicy byli niewidomi, którzy początkowo dojeżdżali do Bielawy. Trudno było tam pędzić  z drobnymi i prostymi sprawami. Na zebraniu założycielskim było 36 osób, a w ogóle niewidomych było więcej. Nasze koło się rozwijało, a największy postęp to był przełom lat 70’ i 80’. Wtedy też powstały te dwa koła: w Strzegomiu w 1971 roku i w Świebodzicach w 1978 roku. W Świdnicy rozwijaliśmy się całkiem dobrze. Tak się złożyło, że jestem prezesem kolejny raz. Wcześniej byłem w latach 1979-1987 jako prezes, a teraz jestem od ubiegłego roku ponownie. W tym okresie była to w pewnym sensie okazja. Czasy Gierka i później nawet, związki były pod pewnym względem korzystne, choć nie brzmi to przewrotnie. Byłem prezesem w czasie stanu wojennego, w pewnym momencie telefony nie działały, a do mnie przychodzili ludzie z pytaniem „w czym mogą pomóc niewidomym”.

Mamy 2020 rok, ilu jest Was dzisiaj?

W tej chwili jest nas niewiele ponad 100 osób. Kiedyś było nas dużo więcej. Postęp w medycynie jest dość duży, trzeba to przyznać, i sporo ludzi, którzy kiedyś kwalifikowaliby się do naszego związku, dzisiaj nie mają takiej potrzeby. Powstała też masa różnych organizacji. My z kolei zajmujemy się całym spektrum ludzi tracących wzrok i niewidzących od osesków, bo i takie mieliśmy, gdzie rodzice po paru tygodniach dowiadywali się, że dziecko niedowidzi, do późnej starości. W tej chwili mamy ponad 92-letniego pana, który w tej chwili jest najstarszy pod względem stażu, należy do koła od 1968 roku.

Czym się zajmujecie na co dzień?

Najbardziej podstawowym celem naszego działania jest poszukiwanie. Z jednej strony jesteśmy organizacją, której nie zależy na rozroście członków, bo nie ma satysfakcji, kiedy ktoś straci wzrok, ale z drugiej strony jeżeli już się tak zdarzyło, jeżeli jest ktoś z poważnym defektem wzroku, to ci ludzie zazwyczaj nie mogą się pozbierać. Czasami rodzina chce im pomóc, a wręcz im szkodzi, bo jak nie ma odpowiedniej wiedzy, to i najlepsze chęci nie pomogą. Taki człowiek najczęściej nie jest zbyt odważny na początku i wygodnie mu być blokowanym przez najbliższych „bo się potknie”. Związek jest od tego, aby takiego człowieka wygarnąć od tych ludzi, nawet czasami wbrew rodzinie, skierować na szkolenia czy kursy. Odbyć rehabilitację psychiczną, społeczną, kulturową, zawodową.

Czyli możemy śmiało powiedzieć, że utrata wzroku to nie „koniec świata”?

Oczywiście.

To na pewno jest tragedia, ale da się z tym funkcjonować w społeczeństwie?

Tak. Jeżeli człowiekowi się pomoże w odpowiedni sposób, fachowo, poprzez doświadczonych kolegów, którzy mają już ten problem za sobą lub poprzez fachowców. Kiedyś to my rehabilitowaliśmy. Starszy w sensie stażu uczył breilla, uczył orientacji i obsługi. Dziś mamy trochę wykształconych fachowców, to jest robione sprawniej i lepiej. Środki na to zawsze się jakieś znajdą czy to poprzez zarząd główny, ministerstwa, samorządy. W dawnych czasach tym się nie zajmowano. Ludzie czuli, że temat jest ważny i trzeba pomóc, dawano środki, a fachowcy działali. Dzisiaj, kiedy mamy projekty, z jednej strony jest dobrze, kiedy ktoś je napisze. Z drugiej trzeba się wbić w odpowiedni czas i miejsca, a to dla nas, jako niewidomych, którzy pracują społecznie, nie jest łatwe.

Czy Świdnica to miasto „przychylne” osobom niewidomym?

Powiem krótko, bardzo przychylne. I nie tylko teraz, od samego początku.

Pytam o kwestię związaną z codziennym funkcjonowaniem.

Z tym jest trochę gorzej. Wiele razy podczas sesji wskazywałem skrzyżowanie chociażby na placu Grunwaldzkim. To jest najgorsze skrzyżowanie w Świdnicy mimo, że poprawiane wielokrotnie. Nawet osoby, które trochę widzą, gubią  się na tym skrzyżowaniu. Postarano się, aby autobusy były udźwiękowione, aby pojawiały się komunikaty na jaki przystanek się podjeżdża. To nie jest tylko dla niewidomych, ale i dla osób starszych czy podróżujących. Komuś to przeszkadza, bo jakieś dwie panie chcą sobie porozmawiać w autobusie i ich uszy bolą. To jest brak konsekwencji, a przecież na to wydano miejskie pieniądze żeby to służyło społeczeństwu.

Czyli gdyby miał pan powiedzieć decydentom i tym, którzy tworzą przepisy i ustawy, co z Waszego punktu widzenia powinno się zmienić?

My wskazujemy drobne rzeczy, oni widzą. Tylko czasami brakuje konsekwencji. Jeżeli jest przepis, który mówi, że coś ma działać, to tak ma być. Może powiem trochę nieładnie, ale jest to rywalizacja w głupocie. Na przykład chodniki, jest krawężnik. Dla wózkowiczów trzeba chodnik obniżyć, to jest normalne. Ale po co robić to na całości? Wtedy idzie niewidomy, wpada na ulicę, bo nie czuje krawężnika. Krawężniki powinny być obniżone tam gdzie są przejścia, ale nie na całym łuku.

A świdniczanie to ludzie, którzy Wam chętnie pomagają?

Zobrazuję to takim przykładem z przeszłości: kiedy pracowałem we Wrocławiu, zawsze rano się spieszyłem. Nieraz śnieg, bród, zasuwam na autobus bo się spieszę. Ludzie mijają mnie jeden za drugim, jak duchy i nie zwracają uwagi. Kiedy wracam z pracy i mam czas, kiedy mi się nie spieszy, kilka osób chce mi pomóc, bo sami mają czas. To wszystko zależy. Ale generalnie środowisko nasze jest życzliwe, z tym, że często ktoś chce pomóc, ale nie bardzo wie jak to zrobić. Bierze człowieka pod pachę, popycha, ciągnie. Ale nie dlatego, że nie chce pomóc. On chce, tylko nie wie jak.

Wróćmy do Waszego święta. Kiedy odbędą się obchody i jak wygląda ich program?

Obchody są we wtorek o 10:30 koło świdnickiego Lodowiska w ChillOut. Spodziewamy się sporo gości, z urzędu miasta, z kół, z władz okręgu. Nie wykluczone, że przyjedzie pani prezes Zarządu Głównego. Przewidujemy trochę występów artystycznych, będzie radiowiec Leszek Kopeć.

Na koniec rozmowy chciałbym zadać jedno pytanie, które przewijało mi się w głowie przez dużą część życia. Trudniej jest osobie, która urodziła się i w pewnym wieku straciła wzrok czy takiej, która od początku nie widzi? Rozwijając pytanie, lepiej pamiętać to co się zdążyło zobaczyć i później tęsknić, żałować czy lepiej od początku tego nie widzieć i żyć samą wyobraźnią?

Bez porównania i bogaciej jest żyć temu, kto jest osobą ociemniałą. Mało tego, trzeba pielęgnować to, co się widziało. Sny kolorowe – to się rzadko zdarza, większość barw w snach wyblakła ale czasem coś się kolorowo śni.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *