Szukam życzliwego
Nie wiem, czy Państwo zauważyli, ale odbywające się kilka dni temu wybory zbiegły się z terminem świętowania Dnia Życzliwości. Cóż za paradoks, ironia losu. A może ktoś na górze zakpił sobie z nas, Polaków. No, bo jak można zgodzić się z tym, że podczas apogeum wojny polsko-polskiej, podczas wyborów wśród rozpolitykowanych ludzi, żądnych władzy, choćby na najniższym szczeblu, można mówić o jakiejkolwiek życzliwości.
Nieżyczliwość, a często nienawiść płynęła i parowała z każdego ich centymetra jak wulkaniczna lawa każdego dnia. Zarzuty, wytykanie błędów i pranie brudów. Na szczęście, przynajmniej u nas, obyło się tym razem bez skandali obyczajowych i nikt nie narażał Bogu ducha winnych rodzin polityków na impertynencje, włącznie z wytykaniem kochanków i dzieci z nieprawego łoża.
Ta sytuacja miała chyba tylko jeden jedyny korzystny aspekt dla nas, dziennikarzy. W czasie kampanii każdy z polityków stawał na głowie, by zaprezentować się w naszej gazecie. Wszyscy, bez względu na porę dnia i godzinę byli do naszej dyspozycji odpowiadając na każde pytanie. Aby zaistnieć w naszym obiektywie, w komplecie zjawiali się na wszelakich imprezach poczynając od wręczania dyplomów za znajomość ortografii po przecinania wstęg na nowych inwestycjach, które jakimś cudem właśnie w tym czasie zostały zakończone. Byli tacy, którzy wręcz wykłócali się i obrażali, że na zdjęciu w gazecie zabrakło ich na pamiątkowej fotografii.
Niedzielne wybory tym, którym przyniosły zwycięstwo w pierwszej turze, przyniosły błogi spokój i ulgę. Nam niestety – ich nonszalancję, butę i lekceważenie swych wyborców. Tego doświadczyliśmy właśnie w dniach ostatnich, gdy od zwycięzców chcieliśmy usłyszeć, jak oceniają wybory i co tak naprawdę chcą zrobić dla swych małych ojczyzn. Rzecznicy prasowi urlopują się po „ciężkiej” pr-owskiej pracy, a nasi zwycięzcy kolokwialnie mówiąc już nas, CZYLI WAS – olali. No, i co z tą życzliwością? Kicha.