„Ludzie byli szczęśliwi. Wierzyli, że te zmiany pójdą na lepsze”

Od początku tygodnia w Świdnicy obchodzone były uroczystości z okazji 40-lecia „Solidarności”. Chcąc pielęgnować pamięć, przedstawiamy Państwu kolejny artykuł opublikowany 20 lat temu na łamach „Wiadomości Świdnickich”. Tym razem są to wspomnienia Bolesława Marciniszyna, Członka Komisji Zakładowej NSZZ Solidarność w ZEM w Świdnicy.

„Ludzie żyli naprawdę bardzo ciężko, teraz zapominamy te rzeczy, ale byłem miesiąc temu na Ukrainie (jest tam dokładnie tak, jak w tamtym czasie u nas, gdy ludzie zarabiali bardzo mało, a sytuacja życia codziennego była koszmarna. Puste sklepy, kolejki w oczekiwaniu na luksusowe zakupy – meble, klasztory, magnetofony, kolejki na stacjach benzynowych, w których popychało się samochody, by ze względu na oszczędność ich nie zapalać. Ale w pewnym momencie granica została przekroczona. Ludzie zaczęli widzieć, ze gospodarka się sypie. W ZEM-ie, gdzie produkowaliśmy rozruszniki do samochodów, zaczęły się nagle postoje, najpierw godzinne, potem kilkudniowe, bo brakowało jakiejś części do dalszej produkcji.

Zaczęliśmy się zastanawiać nad tym, co się dzieje w naszym państwie. I dowiadywaliśmy się tego z Radia Wolna Europy. Najpierw w lipcu 1980 usłyszeliśmy o słynnych przyspawanych wagonach do ZSRR, potem po 15 sierpnia sprawy zaczęły toczyć się szybciej. Do protestów dołączyło Wybrzeże. Wiedzieliśmy, że stoczniowcy usiłują zaprotestować przeciwko tej sytuacji, przedstawić postulaty i ująć się za tymi, którzy są w więzieniu. Wtedy dowiedzieliśmy się, że Stocznia Gdańska postanowiła strajkować do końca. Władze starały się jak mogły, by informacje stamtąd nie rozszerzały się na dalszą część kraju, blokowano telefony, robiono kontrole, ale te informacje jednak przenikały w głąb kraju. Zresztą jeden z naszych zaopatrzeniowców przywiózł spisane przez siebie ręcznie słynne postulaty, które widniały na bramie stoczni. Niedługo po tym w ZEM-ie doszło do słynnego spotkania (na wniosek robotników) robotników z dyrekcją. Ówczesnym dyrektorem był obecny radny Mieczysław Spytkowski, który na tym spotkaniu bardzo zręcznie przedstawił sytuację. Wyszło na to, że dyrekcja zajmie się ziemniakami i zaopatrzeniem stołówki i to byłby koniec. No i wtedy ja nie wytrzymałem, zabrałem w zdecydowany sposób głos. Powiedziałem, że dyrektor mówi tak, jakby nie widział sytuacji w kraju, tak jakby nie widział, że my nie możemy pracować, bo nie ma różnych rzeczy. I że to jest powód tych wszystkich problemów. Po tym spotkaniu robotnicy się zorganizowali na czele z Wackiem Sulińskim (który notabene jest przewodniczącym w ZEM-ie do tej pory), przyszli do mnie, by im dać kawałek białej tkaniny, by mogli napisać hasło, że popierają żądania robotników ze Stoczni Gdańskiej. Uznali mnie wtedy za swojego, chociaż kadra inżynierska nie mogła w żaden sposób „bratać się” z klasą robotniczą. Oni to powiesili, co oczywiście spowodowało nerwową reakcję dyrekcji. Wtedy też ludzie (to był już koniec sierpnia) zadecydowali, że nie będą pracowali, bo się już nie da pracować. Przez to doszło do takich dziwnych zachowań ludzi, którzy rządzili tym zakładem.

Jedną z takich osób była pani sekretarz PZPR, która przyjechała na zakład nr 2 i zagroziła kobietom, że jeśli przerwą pracę, to do zakładu wejdą żołnierze radzieccy, którzy u nas – trzeba pamiętać – stacjonowali. Jej argument spowodował taką wściekłą reakcję tych kobiet, że chciały ją pobić, musiała więc uciekać. Jeden z dyrektorów inwestycyjnych też próbował groźbą zapędzić ludzi do pracy, więc go fizycznie wyrzucono z magazynu. Wtedy ta grupa robotników zwróciła się do mnie, byśmy wspólnie coś zrobili, by poprzeć Gdańsk. Wymyśliliśmy kilka postulatów, w wyniku których gdyby nie doszło do podpisania owych gdańskich, w poniedziałek 1 września miał się rozpocząć u nas strajk. Tak postanowiliśmy i rozeszliśmy się do domów. W poniedziałek już wiedzieliśmy wszyscy, że porozumienia zostały podpisane. Wtedy w ludzi wstąpiła euforia,  powstała niesamowita atmosfera. Ludzie byli szczęśliwi. Wierzyli, że te zmiany pójdą na lepsze. I tak się rozpoczęta era „Solidarności”, choć to się jeszcze tak nie nazywało. My wszyscy łącznie ze mną myśleliśmy, że ten początek zmian to jest poprawianie socjalizmu. Nikt wtedy nie myślał o kapitalizmie, bo on zawsze był ukazywany nam jako zła struktura. Ale zaczęło się tworzenie organizacji. W ZEM-ie zaangażowali się w nią Wacław Sulinśki, Ryszard Moździeż, Krystyna Bieńko, Lucjan Wiśniewski i ja. Były to piękne czasy, w ludziach zrodziła się wiara i nadzieja.”

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *