Cielę z dwiema głowami

bramadolna

bramadolna…czyli jak niezwykłe rzeczy można znaleźć w świdnickich kronikach – pisze nasz historyk Sobiesław Nowotny.

Świdnica jest jednym z niewielu miast śląskich, które może się pochwalić bardzo bogatym zbiorem zachowanych kronik i roczników. Rozsiane są one wprawdzie po archiwach i bibliotekach całej Polski, kilka zapewne znalazłoby się jeszcze poza granicami naszego kraju, lecz ogółem stanowią bardzo pokaźną liczbę.

bramadolnaCzęść z owych bezcennych dla badaczy źródeł wydano drukiem. W XIX wieku, który był chyba najbardziej owocny, gdy chodzi o pracę edytorską, wydano kronikę rodzinną świdnickich patrycjuszy Tommendorfów (kontynuowaną przez Daniela Schepsa), jak i kronikę Michaela Steinberga. Obie zawierają niezmiernie ważne informacje głównie dla XVI i XVII wieku. Ukazanie się drukiem owych kronik było efektem pracy dwóch niemieckich historyków Schimmelpfenniga i Schönborna, którzy nie tylko dokonali dokładnej analizy tekstu, opatrzyli go niezbędnymi przypisami, lecz również napisali dość obszerny wstęp dotyczący autorów kronik i tła historycznego, w którym powstawały. Powojenna nauka polska również może się pochwalić dwiema pracami w tym zakresie. W 1990 r. profesor Uniwersytetu Wrocławskiego Rościsław Żerelik wydał „Nieznany rocznik świdnicki z pierwszej połowy XVI wieku”. Zaś ostatnio doktor Mrozowicz, kolejny reprezentant wspomnianej uczelni, opublikował prawie zupełnie zapomniany wcześniejszy rocznik świdnicki. Na edycję ciągle oczekują kroniki Uslera i Seilera, Stoplera, Ruhmbauma, Fiebinga, Kronika miasta Świdnicy prowadzona przez jakiegoś urzędnika magistratu, zbiory Caspariego i co najmniej kilka innych. Obecnie niezmiernie rzadko sięga się do kronik. W pracach współczesnych tak zwanych świdnickich historyków trudno byłoby znaleźć informacje pochodzące z tych źródeł. Jeżeli nawet, to są to zwykle zapożyczenia, niekiedy zupełnie nieświadome, z prac Heinricha Schuberta czy też Wilhelma Schirrmanna. Trudno się dziwić. Jedną z poważnych przeszkód stanowi brak podstawowej wiedzy historycznej, drugą zapewne najważniejszą – brak znajomości języków niemieckiego (oczywiście dawnego niemieckiego, niekiedy z naleciałościami dialektowymi) i łaciny, w których to językach kroniki świdnickie spisywano. Wspomnieć oczywiście również należy nieznajomość źródeł porównawczych, tj. choćby dokumenty, które dopiero mogą ukazać pełnię obrazu owych czasów.

Kroniki poza niezmiernie wartościowymi informacjami faktograficznymi dla historii naszego miasta zawierają również wiadomości o obyczajach panujących w poprzednich epokach, zainteresowaniach ówczesnych ludzi, kwestiach prawnych, religijnych i wielu jeszcze innych. Niezmiernie interesujące są dane pogodowe czy też meteorologiczne. Oczywiście w kronikach, gdzie informacje z różnych powodów są zwykle niezmiernie lakoniczne, pojawiają się najczęściej opisy tych zjawisk, które stanowiły anomalie pogodowe. Nikt nie pisał o tym, że pięknie świeciło słońce, no chyba, że okres takiej pogody utrzymywał się zbyt długo i dochodziło do suszy. Znajdziemy za to z całą pewnością wzmianki o ulewach, których następstwem były powodzie. Zainteresowanych tą tematyką odsyłam do pracy „Wielka woda”, gdzie znalazł się mój artykuł „Kalendarium powodzi na ziemi świdnickiej”.

W niniejszym artykule nie będziemy się również zajmować pożarami. Wspomnimy natomiast o innych dziwach natury, które i dziś nękają mieszkańców ziemi świdnickiej, choć może nie z taką siłą, czyli o gwałtownych wichrach i burzach, chłodach i itp. Wykorzystuję jedynie informacje zawarte w Wypisach z kronik Uslera i Seilera, gdyż są one zupełnie nieznane czytelnikom, ponieważ kroniki te nadal znajdują się w rękopisie. Przed kilkoma laty dokonałem odpisu tych kronik w Bibliotece Uniwersyteckiej we Wrocławiu, zaś komputerowy wydruk odczytu z oryginału (również w formie pliku) przekazałem w darze Muzeum Dawnego Kupiectwa w Świdnicy. Czytelnikom znającym j. niemiecki i łacinę, zainteresowanym historią XVI-wiecznej Świdnicy, którzy chcieliby się zapoznać z ich treścią, polecam odwiedzenie tej instytucji. Zapewne jeszcze się tam znajdują. Lecz przechodząc do głównego wątku naszego tematu. Pod datą roczną 1536 r. świdniccy kronikarze zanotowali: „W poniedziałek przed dniem św. Jakuba (25 lipca) była straszna pogoda i padał tak ulewny deszcz, iż woda [z miasta] wylewała się przez bramę Dolną, niczym wielki potok. Trwało to od godziny 22 do 24. Po czym po 24 rozpętała się nieprzerwana burza, która stała się powodem pożaru przy ulicy Kraszowickiej w pobliżu najbardziej zewnętrznej bramy miejskiej. Burza ta stłukła również wiele zboża na polach”.

Kolejne interesujące nas wzmianki pochodzą z 1554 r.: „Tego roku były bardzo wielkie chłody, tak iż wszystko pozamarzało nawet w piwnicach, czego nigdy wcześniej nie było. Trwało to przez cztery tygodnie”, zaś „29 czerwca spadł w górach śnieg, który sięgał ponad stopę”. W 1559 r. „22 stycznia wiał nieprzerwanie silny wiatr, który nie tylko zerwał chorągiewkę z wieży ratuszowej i zwalił ścianę szczytową z kościółka pod bramą Strzegomską (czyli św. Barbary), lecz poniszczył tu i tam wiele domów, stodół, blanków i w ogóle przysporzył szkód wielkich”. Kolejne anomalie pogodowe zanotowano w 1565 r.: „Tego roku były nieprzerwane chłody i śnieżyce, które rozpoczęły się 14 dni przed Bożym Narodzeniem 1564 r. i ciągnęły się 10 tygodni po Bożym Narodzeniu, a zatem 12 tygodni. Nikt z żyjących ludzi nie pamiętał niczego podobnego”. Podobnie trzy lata później: „W dzień św. Marcina (11 listopada) rozpoczęły się wielkie mrozy, które trzymały aż do ostatków roku 1569”.

Co prawda kolejne wydarzenie trudno zaliczyć do znanych nam zaburzeń pogodowych (ponoć zaobserwowano takie w XX wieku w Stanach Zjednoczonych), lecz oddajmy lepiej głos kronikarzom: „19 czerwca 1571 r. na terenie ziemi jaworskiej i wołowskiej, podobnie i lwóweckiej padały z nieba ziarna żyta, pszenicy i jęczmienia, które miały smak podobny do świeżo upieczonej bułeczki”. W 1587 r. „lato było zimne, tak iż dopiero w dzień św. Wawrzyńca (10 sierpnia) rozpoczynano żniwa”. Kronikarze dodają od razu: „Zboże było drogie”, co też szczególnie nie powinno dziwić. Pięć lat później, w 1592 r., „3 lutego przez cały dzień była wielka wichura, tak, iż w niektórych miejscowościach musiano domy i budynki [gospodarcze] wiązać sznurami”. Zapewne były one konstrukcji szkieletowej. Rok później „we wrześniu kwitły róże, czereśnie i krzaki bzu”. Zaś „10 stycznia 1594 r. w nocy była wielka wichura, która zerwała wiele szczytów z domów, odkryła dachy, i zrzuciła je na place i uliczki, porwała trąbkę trębaczowi na wieży ratuszowej i cisnęła ją na jedno z drzew ogrodu pana Georga Florschütza, znajdującego się przed bramą Ściętych (a zatem z Rynku aż na obecny plac św. Małgorzaty). Ławkę, na której zwykle stawał hejnalista miejski, kiedy przystępował do gry hejnału, przerzuciła przez balustradę wieży i rzuciła na mur ogniowy domu (budowano je pomiędzy kolejnymi dachami domów w celu ustrzeżenia się od ognia) Baltzera Freytaga. Były również wielkie chłody, które trwały 17 tygodni”.

Najciekawszą jednak informację przynoszą kroniki dla roku 1609. „28 grudnia powstał mocny straszliwy wicher, tak iż przed godziną 1 popołudnia złamał zwieńczenie wieży kościoła farnego z chorągiewką i połową iglicy. Z klasztoru [dominikańskiego] Św. Krzyża zrzucił połowę dachu krytego dachówką w stronę miasta, a u NMP [czyli w klasztorze franciszkańskim] skrzywił nowo osadzoną chorągiewkę. Na Rynku i w innych miejscach zrzucił wiele szczytów, poodkrywał dachy, na przedmieściach poniszczył blanki, zapory i domy, wyrwał z korzeniami wielką lipę stojącą na podwórcu kościelnym św. Stanisława i św. Wacława (obecnie rośnie tam wielki kasztanowiec) i rzucił nią na ulicę Rzeźnicką (dziś Spółdzielcza). Po tym wietrze zaobserwowano wkrótce na niebie trzy tęcze”. Zaś w 1622 r. „W grudniu zakwitły drzewa wokół Kłodzka, podobne rzeczy można tu było oglądać u niektórych gospodarzy w Kleczkowie (nie w Kliczkowie, jak chcą niektórzy domorośli historycy) pod Świdnicą”.

Przechodząc do innych kuriozalnych informacji odnajdujemy w kronikach dziwy natury związane zarówno ze światem zwierząt, jak i ludzi. Nie powinniśmy się szczególnie dziwić, że wyobraźnię ówczesnych ludzi poruszały takie dziwolągi jak cielęta z dwiema głowami, skoro i dziś jeszcze wzbudzają one sporo emocji, choć ze względu na nasz racjonalizm inaczej tłumaczymy sobie te zjawiska. Mówimy o „zaburzeniach genetycznych” itp., choć tak naprawdę nie potrafimy sobie wytłumaczyć do końca przyczyn tego zjawiska. Ówcześni zapewne widzieli w podobnych wydarzeniach wyraźny dowód działania szatana, bądź znak kary Bożej. Różnica między nami jest niewielka. My wszakże zaspokajamy się stwierdzeniem o „błędzie genetycznym”.

Ale oddajmy znowu głos naszym świdnickim kronikarzom: „Roku 1455 zaobserwowano różnego rodzaju cudowne znaki, ponieważ krowa wydała na świat cielę z dwiema głowami. Zaś w miesiącu czerwcu widziano wielką kometę po wschodniej stronie nieba”. Ta ostatnia w oczach ówczesnych ludzi nie wróżyła niczego pomyślnego, nie dziwmy się więc, że wzbudziła sensację „jako cudowny znak na niebie”. Interesujący przypadek, który zapewne mógłby zainteresować niejednego ginekologa i niejedną położną zanotowano pod rokiem 1592: „W miesiącu sierpniu w okręgu lwóweckim na jednej z wiosek zwanych Rochów, u jednej zagrodniczki dziecko krzyczało przez trzy godziny w łonie matki.” Aby bardziej uwiarygodnić ową zapiskę kronikarz dodawał: „krzyk ten słyszało wielu spośród szlachty i gminu”. Równie ciekawa informacja z zakresu wiedzy lekarskiej, tym razem z obszaru zainteresowań stomatologów pochodzi z 1593 r.: „Tego roku w Ostroszowicach (w powiecie dzierżoniowskim), 3/4 mili drogi od Świdnicy, był 7-letni chłopak ze złotym zębem. Kiedy wypadł mu jeden z zębów trzonowych (mlecznych), zamiast normalnego wyrósł mu złoty, który po zarysowaniu (próbie) miał wartość złota reńskiego”. Podobną zapiskę znajdujemy u innych świdnickich kronikarzy, m.in. u Daniela Schepsa. Interesujące jest, że na owe szalbierstwo dali się nabrać nawet zawodowi lekarze. Dopiero w 1595 r. niejaki Bruchmann rektor szkoły w Czeskim Krumlovie bezsprzecznie udowodnił, że cała sprawa jest zwykłym oszustwem. Niemniej jednak ów chłopiec znalazł się w źródłach historycznych, a w swoich czasach cieszył się zapewne niezaprzeczalnie pewną sławą. Skoro mówimy już o dzieciach to kolejny ciekawy przypadek zanotowano pod datą roczną 1607 r.: „Pewna kuśnierka narodziła dziecko, które miało koronę na czepku”. A zatem dziecko nie tylko w czepku urodzone, lecz dodatkowo jeszcze w koronie na głowie. To prawdziwy dziw natury!

Inną grupę wydarzeń stanowią zapiski, które ogólnie nazwać można by obyczajowymi. Lista samych zbrodni i wykroczeń w kronikach, a pamiętajmy, że wspominano jedynie te najokrutniejsze, mogłaby posłużyć za osnowę niejednej książki. Dla potrzeb tego artykułu wybieram tylko te zapiski, które moim zdaniem są w jakiś sposób niezwykłe lub ciekawe. Otóż dla 1542 r. kronikarze donoszą, że „ochrzczono pewną żydowską pannę, piękną postać. Miała 10 osób spośród szlachty i mieszczaństwa za rodziców chrzestnych”. Nie byłaby to nadzwyczaj dziwna informacja, choć pamiętajmy, że po słynnym wypędzeniu żydów ze Świdnicy w 1453/54 roku nie mieli oni prawa osiedlania się w mieście, a nawet wzbraniano im dłuższego pobytu. Czasy reformacji jednak, jak widać, znacznie złagodziły wcześniejsze postanowienia fanatyków. Lecz ciekawa jest kontynuacja tej historii. Bowiem pod datą 1543 r. odnajdujemy taką oto zapiskę: „Odbywała się uczta na Rynku, w której brały udział panie, panny i młodzieńcy. Około 20 osób z tego grona bądź nawet więcej znajdowało się później blisko śmierci, a kilkoro z nich nawet zmarło. Przypuszcza się, że sprawcą był pewien obcy młodzieniec, który miał zatruć potrawy z zazdrości wobec ochrzczonej żydówki, gdyż sam był również pięknym człowiekiem”. Choć cały ten opis wydaje się zabawny, to w gruncie rzeczy doszło tu do straszliwych wydarzeń. Najbardziej zaskakuje wszakże to, że motywem zbrodni nie było podłoże religijne, lecz właśnie obyczajowe. Zwykła zazdrość o to, kto jest piękniejszy. Czy owa pogardzana w społeczeństwie żydówka-przechrzta, czy też pewien piękny młodzieniec, zapewne od pokoleń chrześcijanin. Pamiętajmy, że są to czasy renesansu, gdy przywiązuje się znacznie większą wagę do „urody” mężczyzny, niż do kobiety. Nic jednak nie wyjaśni postępowania człowieka, który jest zupełnie chory z zazdrości.

Inna równie ciekawa zapiska pochodzi z 1560 r. Kronikarze donoszą, że „we wtorek po niedzieli Letare radni miejscy rozkazali wypędzić 12 kobiet lekkich obyczajów ze Świdnicy,” nabożnie dodając „Niech Bóg pozwoli, aby wraz z nimi opuścił miasto ów cały ku…. lud”. Kolejna zapiska, która może szokować dzisiejszego czytelnika, mimo zepsucia obyczajów i powszechnego zdemoralizowania, dotyczy zarówno sprawcy, jak i wymierzonej mu kary. Czytamy bowiem, iż „26 lipca 1573 r. skazano w okręgu dzierżoniowskim pewną kobietę z Lutomii, która za jednego białego grosza zamordowała własną matkę. Obcięto jej najpierw jedną rękę, a potem żywcem ją pogrzebano”. Nie tak drastyczna, raczej zabawna wzmianka pochodząca z 1586 r. dotyczy Wrocławia. „17 września 1586 r. do sukiennic we Wrocławiu włamał się jakiś złodziej, i pewnemu kupcowi ukradł jakąś sumę pieniędzy. Kredą zaś [naturalnie w miejscu kradzieży] zapisał takie zdanie: Sram na twoje pieniądze, nie masz żadnych innych pieniędzy oprócz tego?” No cóż, złodziej miał niezły tupet, lecz widocznie nie znalazł zbyt wiele, skoro pozostawił taką oto notatkę. Najwyraźniej informacja o tej sprawie spodobała się świdnickiemu kronikarzowi, dlatego też zamieścił ją w swym zbiorze, choć nie dotyczyła Świdnicy.

W świdnickich kronikach znajdujemy mnóstwo informacji o ówczesnych „wielkich tego świata”. Dwie z nich zasługują moim zdaniem na szczególną uwagę. Pierwsza dotyczy opata z Krzeszowa Nikolausa IV Ruperta, który „wskoczył do studni stojącej na terenie jego rezydencji w Świdnicy przy ulicy Pańskiej i utopił się.” Wiadomość tę potwierdzają inni kronikarze. Pisze o niej również F. A. Zimmermann w 1785 r. Druga zapiska pochodząca z 1598 r. dotyczy przyjazdu do Świdnicy i pobytu w tym mieście księcia Siedmiogrodu Zygmunta Batorego. Dowiadujemy się mianowicie, że „22 lipca przybył tu książę Siedmiogrodu Zygmunt Batory, przeszedł pieszo ulicą Długą pod górę (a zatem wjechał do miasta przez bramę Dolną stojącą dawniej na obecnym placu Wolności), aż do gospody. Robił to po to, aby go nie rozpoznano. Nakazał woźnicy jechać samemu ulicą Wysoką do góry. Zatrzymał się u Hieronima Schmieda”. Przykład ten pokazuje, jakimi fortelami posługiwali się „owi wielcy tego świata”, w trosce o swoje „cenne” życie. No cóż, a nas szokują paparazzi, papamobile, czy też zapory czołgowe stawiane w miejscu obrad globalistów. Jak pokazuje wiele z przytoczonych przykładów świat, a raczej podejście do niego, aż tak bardzo się nie zmieniło. Ówcześni dostrzegali pewne problemy może tylko z nieco innej perspektywy. I choć ocena ich postępowania, albo ocena pozostawionych przez nich zapisków może być różna, to jednego wszakże odmówić im nie można – byli oni co najmniej równie ciekawi świata, jak my, a i na fantazji im nie gorzej zbywało.

Roku Pańskiego 2001

W niedzielę Narodowego Dnia Niepodległości, czy też w dzień św. Marcina, jak kto woli

Sobiesław Nowotny

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *