„Albo bierzemy ślub, albo nie będziemy chodzić”

Podczas dożynek w gminie Świdnica wygrali w konkursie na Najdłużej mieszkającą rodzinę w Gminie Świdnica. Trudno się jednak dziwić, skoro w Boleścinie są od kilkudziesięciu lat. Tak naprawdę, od urodzenia. O tym jak zmieniała się wieś, pierwszej randce, jak budowali wodociąg, pierwsze boisko do gry w piłkę nożną i jak się mieszka w sołectwie, z Heleną i Eugeniuszem Kukla rozmawia Rafał Pawłowski.

To zaczniemy od początku czyli od… narodzin.

Eugeniusz Kukla: Ja urodziłem się w 1947 roku. Tutaj, w Boleścinie.

Helena Kukla: Ja w 1948 roku, ale w Burkatowie.

Czyli oboje urodzili się Państwo na terenie gminy Świdnica. Jak wyglądała w tamtych latach? Kiedy zaczynają się pierwsze wspomnienia?

E.K.: Ja pamiętam dopiero od lat szkolnych, kiedy poszedłem do zawodówki. Wtedy człowiek się tak w terenie nie obracał.

H.K.: Ja na przykład pamiętam, jako małą cyganeczkę, w jakiejś koszulinie na scenie siedziałam i płakałam. Moja mama była w grupie teatralnej. To pamiętam jako dziecko. Później była szkoła w Bystrzycy Górnej. Przygody w śniegu, bo nieraz przecież przychodziliśmy mokrzy do pasa. Panie nas suszyły i kładły nasze ciuszki na kaloryferach.

E.K.: A o mnie jeżeli chodzi, to tutaj vis a vis była szkoła.

H.K.: Dobrze miał. (śmiech)

E.K.: Tak, blisko, przez ulicę. A później to już zawodówka przy Wagonach. To znaczy najpierw był Mokrzeszów, ale mi się tam nie podobało, bo to była szkoła rolnicza. Widzi Pan, świat się obrócił i teraz jestem przy rolnictwie (śmiech).

Jednak wróciło rolnictwo do Pana….

E.K.: Szkoła zawodowa dużo mi pomogła, dużo się nauczyłem. Spawalnictwo, ślusarstwo…

H.K.: To jest złota rączka, wszystko zrobi sam.

I tak Państwo się uczyli i uczyli aż pewnego dnia… trafili na siebie.

H.K.: Wtedy ja chodziłam już do liceum, drugiego ogólniaka w Świdnicy. Moja koleżanka, która chodziła ze mną do klasy, a która mieszkała tutaj w Boleścinie, zaprosiła mnie do siebie. Portret, który tutaj mamy, dostaliśmy od naszych dzieci, ponieważ 29 czerwca obchodziliśmy 50-lecie ślubu. To jest pierwsze zdjęcie, które mamy wspólnie z mężem. Kolega je zrobił.

Czyli poznaliście się jak Pani tutaj przyszła?

H.K.: Tak, ja przyjechałam tu do koleżanki i tak się poznaliśmy.

Jak Pan zobaczył ówczesną pannę, a obecną małżonkę, to od razu był błysk w oku?

E.K.: To oczywiście była ładna kobieta. Nie, żebym się chwalił, ona była naprawdę ładna.

I dalej jest.

E.K.: No chyba tak, jak tyle z nią wytrzymuję(śmiech)

Podszedł Pan i zaczął rozmowę?

E.K.: Koleżanka mnie przedstawiła, potem poszliśmy na potańcówkę.

H.K.: Ta dziewczyna, co mnie tu przywiozła to była jego pierwsza miłość. Później odprowadził mnie do domu, a ona wróciła sama.

Czyli zatem było to chyba przeznaczenie.  Wróćmy jeszcze do tej potańcówki. Dał mąż radę czy deptał trochę po stopach?

E.K.: Ja potrafię tańczyć.

H.K.: Bardzo ładnie tańczy. I lubi tańczyć.

Wzbudził Pani zainteresowanie od początku?

H.K.: Myślę, że tak.

To przejdźmy do tej pierwszej randki, kiedy już tak oficjalnie powiedział Pan „będziesz moją dziewczyną”.

E.K.: Oj to się jeszcze ciągnęło długo, to były lata 65’.

H.K.: My się poznaliśmy w 1965 roku, później poszedł ze mną na moją studniówkę, później był w wojsku i dopiero z niego wrócił.

Czekała Pani na niego?

H.K.: Różnie bywało, przez pewien czas nawet nie mieliśmy kontaktu. Kiedyś wracałam z Wrocławia, a mąż wracał do jednostki i na dworcu we Wrocławiu się spotkaliśmy. Ja byłam wtedy w żałobie, bo zginął mój brat. I tak zaczęliśmy rozmawiać, bo Gienek wiedział o tym i później było tak: poszliśmy do parku w Świdnicy i on powiedział „albo bierzemy ślub, albo nie będziemy chodzić”. Tak było. (śmiech)

E.K.: To było na wiosnę i 29 czerwca 1969 roku wzięliśmy ślub.

Wróćmy zatem do Świdnicy i Gminy. Pamiętacie Państwo tamten park?

E.K.: Oczywiście. Pamiętam, że były kajaki, mostki. Później był trochę zaniedbany. Czasami się śmiejemy, że musimy tam pojechać i zobaczyć tę naszą ławkę.

H.K.: Wcześniej właśnie to było jak na filmie.

I gdzie Państwo zamieszkaliście, od razu tutaj – w Boleścinie?

E.K.: Tak, z tym, że my mieszkaliśmy tutaj na starym budynku u mojego ojca na piętrze. Później ojciec w 1972 roku wybudował drugą część i się wprowadziliśmy.

H.K.: Ja wtedy przyjechałam z drugą córeczką ze szpitala, bo jedna nam się urodziła w 1970 roku, a druga w 1972 roku.

E.K.: Akurat była wiecha na dachu, a córka przyjechała z żoną ze szpitala.

I jak Pan pamięta ówczesny Boleścin? Połowy budynków pewnie jeszcze nie było?

E.K.: Nie, u nas była tylko stara część. Nasz budynek był postawiony pierwszy jako nowy, a później już się zaczęło rozrastać. Do górki była kostka, a dalej był już asfalt. Nie było wtedy takie ruchu, dlatego ojciec tutaj postawił budynek. Wóz konny czasami przejechał, jeszcze rzadziej samochód. Tutaj był sad.

Dużo mieszkańców było wtedy w Boleścinie? Wszyscy się znali?

E.K.: Wszyscy się znali. Wszyscy są z krakowskiego, z jednych stron.

H.K.: To znaczy ja nie, bo tato był spod Warszawy, a mama z kieleckiego. Ale tak to wszyscy byli stamtąd.

Jak Pan chodził do pracy, do znajomych wokół tego terenu to jak wtedy gmina wyglądała? Były to łąki, pola?

E.K.: Było bardzo dużo sadów. Jeździłem do żony rowerem przez Opoczkę, Makowice, to były piękne tereny. Zresztą są do tej pory!

H.K.: Ale jest już inaczej. Boleścin to tak jak przedmieście Świdnica, dużo nowych domków.

Kiedyś Boleścin był chyba bardziej rolniczy. Dzisiaj to już minęło?

E.K.: Tak. Trzech chyba tylko zostało. Ja kiedyś też miałem gospodarstwo po ojcu. Później byłem, przez 15 lat, mechanikiem. Byłem też kierowcą, zresztą człowiek łapał się wszystkiego.

Co wówczas robił młody mieszkaniec Boleścina? Jak spędzał czas?

E.K.: Przede wszystkim pomagał rodzicom. My mieliśmy drużynę sportową, była i siatkówka, i piłka nożna. Boisko do siatkówki było za szkołą, a do piłki nożnej zrobiliśmy tutaj, jak się jedzie na Dzierżoniów. Sami stworzyliśmy boisko. Ojciec miał taki mały traktor, Równaliśmy nim teren, bramki sami robiliśmy. Nikt nam nie pomagał finansowo, tylko w czynie społecznym wszystko.

A gdzie mąż zabierał na randki?

H.K.: Na randki chodziliśmy do kina Gdynia. Nie raz było tak, bo wtedy jeszcze w Wagonach pracował, że mówił: to ty wejdź, a jak ja nie zdążę, to przyjdę później. Wtedy nie było nas stać na wyjazdy. Spacerowaliśmy dużo po parku. Ja mieszkałam rok w mieście, kiedy byłam w 11 klasie. Jak byłam już w ciąży, a mąż grał mecz, siedziałam na ławce z dużym brzuszkiem. Jakiś kibic zaczął coś na niego krzyczeć, bo strzelił bramkę. Wstałam i mówię do niego „a co ty chcesz?” to się popatrzył na mnie, a tu kobieta i w ciąży (śmiech). Później przyszły na świat dziewczynki. Ja pracowałam w hurtowni spożywczej. Przez bardzo długi czas, kiedy był stan wojenny, zaopatrywaliśmy prawie cały powiat.. Później poszłam do olejarni, bo była reprywatyzacja. Nie zarabialiśmy tutaj wiele.

Był taki moment, że pomyśleliście przez chwilę „wyprowadzamy się do miasta”?

E.K.: Nigdy.

H.K.: Mój teść pracował w Austrii przez 5 lat. Pracował u ludzi, z którymi bardzo się zaprzyjaźnił. Kiedy przyjechał tutaj, kiedy byli Niemcy, pomagał im wyprowadzać się, bo znał język. Mieliśmy dużo znajomych za granicą w miastach, do których jeździliśmy. Ale nigdy w życiu nie przyszło nam przez myśl, żeby tam zostać.

E.K.: Zostać tam czy nawet do miasta się wyprowadzić.

Wspomniała Pani wcześniej, że córka mieszka obok. Nigdy nie przyszła i nie powiedziała „Mamo, Tato, nie chcę już mieszkać w Boleścinie”?

H.K.: Ona cały czas mówi, że nigdy w życiu do miasta, bo gdzie się rozłoży na leżaku? Gdzie wyjdzie swobodnie na ogród? Wnuki to już wolą miasto. Chłopcy studiują w Warszawie na Politechnice w języku angielskim. Biegle posługują się hiszpańskim. Wnuczka Ala studiuje w Krakowie, jest na Analityce Metrycznej na czwartym roku i podjęła naukę na kierunku związanym z mózgiem, chyba neurologia. Oni już myślą inaczej, ciągną do wielkiego świata.

E.K.: Tym bardziej, że języki znają dobrze.

To co może zrobić dziadek i babcia, aby ich przytrzymać?

E.K.: Cieszyć się, że mamy ich. Że są rodzinni, że nas szanują i tęsknią za Boleścinem.

H.K.: Oni bardzo dobrze się tu czują.

Zapytam prowokacyjnie. Daję Państwu w Świdnicy nad zalewem działkę. Taką, jaką chcecie, stawiam dom taki, jaki chcecie, ale wyprowadzacie się z Boleścina. Zgoda?

H.K.: Dziękuję bardzo. Jest tylko jedno, o czym marzę. My nie mieliśmy pieniędzy, żeby wpłacić dziewczynom na mieszkanie w mieście. Ja teraz bym chciała domek na jednym poziomie, ale tu. Ja kiedyś mówiłam co prawda, że będę mieszkać tylko w mieście, a ziemniaki będę kupować już obrane (śmiech).

Mieszkańcy Boleścina chętnie się integrują?

E.K.: Starzy mieszkańcy tak, ale ci nowi już nie chcą. Jest kilka takich rodzin, trzy, może cztery. Ale tak to każdy sobie rzepkę skrobie.

A za co kocha się Boleścin?

E.K.: Ludzie się szanują między sobą, nie kłócą się, nie ma zwady. Jeden drugiemu pomaga. Można powiedzieć, że Boleścin to jedna wielka rodzina. Ale ten starszy Boleścin, bo nowi już się odseparowali.

H.K.: Nowi już się z nami nie integrują. Dzieci tych rdzennych mieszkańców Boleścina starają się coś zrobić, teraz boisko do buli i plac zabaw zrobili. Ale ci nowi w ogóle się nie włączają.

E.K.: Można powiedzieć, że to co jest teraz, to myśmy 70 lat na to pracowali. Oni przyszli i myślą, że dostaną jak na dłoni, a tak to się nie da. Chcą mieć drogę dojazdową, chociaż my też sami robiliśmy dla siebie. Wodociąg sami robiliśmy, jeździliśmy do Jasła po rurki, sami kopaliśmy studnię. Zebraliśmy się, zrobiliśmy składkę i stworzyliśmy wodociąg. Gmina pomogła nam później z kanalizacją.

Gmina Świdnica to fajny region?

H.K.: Bardzo.

Gdybym miał przekonać kogoś z Polski, że warto tu przyjechać i to zobaczyć, to dlaczego?

H.K.: W naszym regionie jest bardzo wiele zabytków. A jeżeli chodzi o sam Boleścin i gminę, to jak ktoś tutaj przyjedzie, to się czuje bardzo dobrze. Nasi mieszkańcy obcym ludziom powiedzą dzień dobry, nie przejdą tak bez słowa. Tutaj każdy czuje się jak u siebie i w całej Gminie Świdnica też. My się wszyscy znamy.

A jak wypada Boleścin na tle innych sołectw? Mamy ich w gminie w końcu aż 33.

H.K.: Każde sołectwo ma zróżnicowaną infrastrukturę, różne grupy i kółka, ale cieszę się, że się wyróżniamy i inni nas widzą. Jak są na przykład dożynki, to na każdym stoisku się zatrzymamy, bo się znamy, dlatego mąż nie zdążył na odebranie nagrody w Waszym konkursie (Świdnicki Łokieć – przy. Red).

Czyli gdzie nie pójdziemy w Boleścinie, to Państwo wszędzie będą. Wodociąg – Pana udział, Kościół – Pani udział.

H.K.: Nie można powiedzieć, że to my. Ale jesteśmy między tymi, którzy się udzielają. Jest na przykład czterech, co mają ciągniki, ale wiedzą, że jak potrzeba, to do Gienka.

Dziękuję za rozmowę.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *